Kto mnie zna ten wie, że mój makijaż praktycznie każdego dnia uzupełnia kreska. Mam małe oczy, opadającą powiekę i ogólnie jasną oprawę oczu, dlatego w lekkim makijażu albo bez niego wyglądam jak bym była chora. Dlatego lubię dodawać oczom wyrazistości i wielkości właśnie poprzez wyciągniętą kreskę. Długo szukałam ideału, zawsze w każdym eyelinerze coś było nie tak. Czy odnalazłam to, czego szukałam?
Wcześniej moim ulubieńcem był pisak z Pierre Rene. Jego wadą było jednak to, że końcówka szybko przestawała być twarda i malowanie precyzyjnych kresek było niemal niemożliwe po miesiącu użytkowania. Dlatego jak tylko marka Kat Von D pojawiła się w Polsce, a opinie o pisakach były na prawdę dobre, to zapragnęłam któryś z nich mieć. Jako, że mam u boku cudownego mężczyznę, który czasem nawet mnie słucha, to dostałam w prezencie urodzinowym Ink Liner Kat Von D, co było dla mnie ogromną niespodzianką i wielką radością.
Informacje ogólne
Pisak dostajemy w czarnym kartoniku, który już na wstępnie cieszy oko. W przeciwieństwie do kartonu, szata graficzna eyelinera jest dość minimalistyczna. Czarne opakowanie z białymi napisami jest bardzo eleganckie. Sam pisak jest wykonany na prawdę solidnie. Opakowanie z grubego plastiku, z nakrętką zamykaną na 'klik', dzięki czemu mam pewność, że dobrze go zamknęłam i nie wyschnie przez moją nieuwagę. Produkt ma być wodoodporny, intensywny i szybki w użyciu. Czy taki jest?
Pierwsze wrażenie
Idealnie czarny, bardzo precyzyjny, świetnie malujący zarówno po gołej powiece jak i po cieniach. Nie rozmazuje się w ciągu dnia, nie ściera się, dość szybko zasycha na powiece. Takie były moje pierwsze wrażenia. Jak spisuje się po dłuższym czasie użytkowania?
Po ponad 3 miesiącach
Nadal idealnie czarny, ciągle bardzo precyzyjny. Idealnie wykrojona gąbeczka sprawia, że malowanie nim to czysta przyjemność. Gąbka jest ścięta bardzo precyzyjnie, co sprawia, że nawet ostro zakończona jaskółka nie stanowi najmniejszego problemu. Końcówka po prawie 4 miesiąca użytkowania jest nadal tak samo ostra jak była przy pierwszym użyciu. Czerń jest na prawdę mocna już przy pierwszej warstwie. Świetnie daje sobie radę podczas malowania nawet po pigmentach i mocno błyszczących cieniach. Kreska zawsze wychodzi idealna, a nie rozmyta i poszarpana jak przy niektórych pisakach. Ink Liner jest wodoodporny, nie rozmazuje się w ciągu dnia, nie sypie, nie robią się ubytki. Mimo doskonałej trwałości, zmycie go nie stanowi problemu, bo zwyczajny płyn micelarny daje sobie z nim bez problemu radę. Ten flamaster jest na prawdę niezawodny. Jest też na prawdę łatwy w użyciu. Jeszcze nigdy malowanie kresek nie było tak szybkie i proste. Dzięki niemu pokochałam pisaki jeszcze bardziej i teraz nie ma dnia, żeby na moich powiekach nie gościła kreska.
Czy polecam?
Zdecydowanie tak. Nie należy do najtańszych (89zł na stronie Sephory), ale biorąc pod uwagę wydajność i to, że gąbeczka po 3 miesiącach codziennego użytkowania jest nadal w idealnym stanie, to uważam że zdecydowanie wart jest każdej wydanej na niego złotówki. Mam w planach jeszcze wypróbować Tattoo Liner, bo jestem ciekawa jak się spiszę w porównaniu do Ink Linera. Jednak jeśli nie okaże się lepszy, to ja już nie szukam dalej, bo znalazłam swój ideał :) Jeśli więc szukasz rewelacyjnego eyelinera we flamastrze, to koniecznie wypróbuj Kat Von D <3
Znasz? Używałaś?
Jaki jest Twój ulubiony eyeliner?
Napisz koniecznie!
Buziaki :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz