Hej kochani :) Na FanPage na facebooku dałam Wam wybór, o czym chcielibyście poczytać :) Większością głosów zdecydowaliście, że chcecie zobaczyć moje porównanie dwóch matowych paletek - Sleeka i MUR. Tak więc oto i jest ten post ;) Ciekawi? :) To zapraszam do dalszego czytania :)
Obie paletki zawierają po 12 matowych cieni. W Sleeku są to kółeczka, a w MUR paseczki. Mi osobiście lepiej aplikuje się cienie z kółeczek, więc pierwszy plus dla Sleeka.
W paletce MUR jest więcej cieni cielistych. Reszta to różne odcienie brązów i jeden samotny kolorek, który jest trudny do zdefiniowania ;) Dla mnie to taki turkus wpadający w szarość.
Sleek oferuje nam pełną gamę kolorystyczną. Biel, beże, brązy, zielenie, niebieskości, burgundy. Do wyboru do koloru. Ale nie będę tu oceniać kolorystyki, bo to indywidualna kwestia każdego. Będę oceniać je na podstawie pigmentacji, łatwości aplikacji, trwałości i tym podobnych kryteriów. Obie paletki posiadają odcienie o podobnym nasyceniu ( tak to wygląda w paletce), więc można porównać jaki efekt dają.
Zaczną od Sleeka:
Cienie zamknięte są w czarnym, eleganckim, matowym opakowaniu, z błyszczącym napisem Sleek. W środku oprócz cieni, znajdziemy folię ochronną z nazwami poszczególnych kolorów, spore lusterko i podwójny aplikator. Opakowanie się raczej nie rysuje i jest dość solidne. W poprzedniej mojej paletce tej firmy, po upadku, odłamały się plastiki przy zawiasach mocujących spód z pokrywką, ale cienie pozostały nienaruszone. Tak, że to spory plus. Opakowanie niestety bardzo szybko się brudzi. Wystarczy wziąć je do ręki, a palce już są odbite. Denerwuje mnie to niemiłosiernie w tych paletkach. Bo ciężko zachować ten ich elegancki wygląd. Cały czas uciapane ;)
Tyle o opakowaniu. Przejdźmy do serca paletki, czyli cieni.
Jak widzicie pigmentacja jest rewelacyjna. Nawet biały cień jest dobrze nasycony kolorem. Na bazę prezentują się jeszcze lepiej.
Obsypują się, ale tylko delikatnie. Mają fajną konsystencję. Nie są aż tak kredowo suche, ale nieco bardziej mokre i kremowe. Przez co nakłada się je na prawdę dobrze. Aplikacja jest łatwa i przyjemna, ciężko sobie nimi zrobić krzywdę. Nie robią się plamy i prześwity, a kolor jest wyrazisty i intensywny.
Co do rozcierania, trzeba się troszkę namęczyć, żeby dobrze wszystko rozetrzeć, ale przynajmniej nie znikają przy rozcieraniu.
Trzymają się na powiece bez zarzutu praktycznie cały dzień. A na bazę to już całkiem są nie do zdarcia.
Cienie te będą idealne dla fanek matowych, ale intensywnie kolorowych makijaży oczu. Choć można nimi namalować też spokojny makijaż nude. I właśnie za tą wielofunkcyjność je pokochałam.
Cena: ok 38 zł
Teraz przejdźmy do MUR:

Cienie są zamknięte w plastikowej paletce z przeźroczystym wieczkiem. Plastik nie wydaje się być zbyt solidny. Rysuje się już od pierwszych chwil. Wolne nie myśleć, co by było przy upadku. W środku znajdziemy też podwójny aplikator, ale niestety brak lusterka.
Co do samych cieni...
Pigmentacja jest jak dla mnie kiepska. Na swatchach widzicie, że wyraźnie widać tylko 5 kolorów z całej paletki. To trochę kiepski wynik, nie sądzicie? Większość odcieni, nadaje się tylko do rozcierania, bo na powiece nie widać ich zupełnie, mimo używania bazy. Nawet moja zawsze niezawodna baza Miyo Eye Do! nie zdołała wykrzesać z nich koloru.
Konsystencję mają tępą i suchą. Niemal kredową. Obsypują się niemiłosiernie, wystarczy dotknąć delikatnie pędzlem cienia, a już oprócz tego co się nabierze, jest jeszcze cała kupka ukruszonego. Raczej nie będzie to sprzyjało wydajności.
Ciężko się je aplikuje. Ja po prostu nie potrafię sobie dać z nimi rady. Nie da się nimi równomiernie rozprowadzić koloru, bo zaraz robią się plamy i prześwity. Po prostu nie potrafię namalować nimi niczego ładnego.
Trwałość też pozostawia wiele do życzenia. Nawet na bazę, już po kilku godzinach cienie mieszają się ze sobą tworząc jednobarwną plamę. Nie są trwałe absolutnie. Nie odważyłam się ich kłaść bez bazy, bo skoro z nią nie wytrzymały wiele, to bez niej mogłabym mieć pomalowane oczy przez godzinę ;D
Rozcierają się dobrze, w sumie aż za dobrze. Okropnie znikają przy blendowaniu. Nie dość, że pigmentacja i tak jest kiepska, to jeszcze tak bardzo znikają i rozcierają się nie tak jak się chce, że no nie da się podjąć z nimi owocnej współpracy. A przynajmniej ja nie potrafię. Robiłam do nich kilka podejść, bo chciałam zrobić dla Was choć jedną fotkę makijażu namalowanego tą paletką. No ale nie da się. Nie potrafię. Za każdym razem wychodziło mi coś okropnego, więc z domu może i w tym wyszłam, ale Wam to wstyd było pokazywać ;) No ale z racji, że jakaś fotka poglądowa by się przydała, to namalowałam dziś coś na szybko, choć przyznam, że nie podoba mi się to wcale ;)
Cena: ok. 20 zł
A poniżej makijaże paletką Sleeka:
Nawet te jasne cienie są u Sleeka dobrze napigmentowane. Z kolei nawet te najciemniejsze z MUR są jakieś takie bez wyrazu. Dziwi mnie tak dobra ocena tej paletki na Wizażu. Dla mnie jest to totalna porażka. Mimo niskiej ceny, to sto razy lepsze makijaże malowałam 4 kolorami z nudziakowej paletki My Secret. Paletka raczej będzie się kurzyć na dnie toaletki, bo sięgać po nią raczej nie zamierzam. Chyba, że skończą mi się wszystkie jasne cienie do rozcierania :D Podczas gdy Sleekiem jestem totalnie oczarowana, to MUR rozczarował mnie zupełnie. Tyle dobrego słyszałam o ich paletkach, że niby tańsze zamienniki Sleeka. Ja się z tym nie zgodzę odnośnie matów. Choć wiem, że i nie wszystkie matowe cienie Sleeka są tak dobre. Mam pierwszą wersję Ultra Mattes, która również nie jest rewelacyjna, choć na pewno lepsza od matów MUR. Z pewnością skuszę się na jeszcze jakąś paletką MUR, bo ciekawa jestem czy to tylko ta wypada tak kiepsko, czy wszystkie są jednakowe. Nie lubię przekreślać całej firmy, po jednym nieudanym produkcie, dlatego paletki MakeUp Revolution na pewno jeszcze u mnie zobaczycie :)
Reasumując, tą paletkę Sleeka polecam absolutnie, a MUR poleciłabym tym, które lubią BARDZO delikatny kolor na powiekach. Jeśli nie lubicie mocnego makijażu i preferujecie delikatniutkie dzienniaczki, to ta paletka się dla Was nada, choć widziałam lepsze :)
Na koniec jeszcze poglądowe zestawienie swatchy obu paletek:
Rożnicę widać od razu :)
A Wy macie jakieś paletki Sleek lub MUR?
Zadowolone jesteście?
Piszcie koniecznie! :)
Pozdrawiam,
Edit. - 17.10.2015
Wiecie
co? Jednak polubiłam się z tą paletką MUR. Raczej mało kiedy używam ją do
makijażu solo, ale jest świetna jako dodatek. Brązy idealnie nadają się w
załamanie powieki, beże do rozcierania, a teraz, kiedy mam rude włosy,
brązy używam też do brwi i spisują się super. Paletka jednak nie kurzy
się na dnie szuflady, ale jest zawsze pod ręką. I ostatecznie używam jej
nawet częściej niż Sleeka ;) Teraz wiem, że głupotą było zestawianie
jej z akurat tą paletką Sleeka, bo to zupełnie inna bajka. Paletka jest
na prawdę super jako dodatek do makijażu. Zwłaszcza, kiedy nie mam czasu
na szukanie pojedynczych cieni, to ona, która zawsze jest pod ręką
idealnie pozwala wykończyć makijaż. Tak, że na co dzień lub jako opcja
do wykańczania (załamanie powieki, rozcieranie cieni, beż pod łuk
brwiowy) nadaje się idealnie i zdecydowanie mogę ją polecić. Po tej
opinii widać jak czas weryfikuje pewne sprawy. Czasem nie warto kierować
się pierwszym wrażeniem, tak jak ja postąpiłam. Za szybko przystąpiłam
do pisania recenzji i niezbyt rozmyślnie dobrałam produkty do
porównania. Mam nadzieję, że mi to wybaczycie. Obiecuję poprawę :)
ewidentnie sleek prezentuje się lepiej :)
OdpowiedzUsuńZdecydowanie! ;)
Usuńmam sleek au naturel i MUR Redemption Palette Essential Shimmers - w tej napigmentowanie jest dobre, cienie są kremowe. Obsypuje się mniej niż Sleek. Chyba MURom lepiej wychodzą błyszczące (chociaż matowy biały z MUR nakłada się lepiej niż Sleeka, a lubię używać białych jako bazę)
OdpowiedzUsuńw tym momencie mam tylko jedną paletkę MUR i jedną Sleek, ale z obu pewnie kupię więcej ;)
Ja mam trzy ze Sleeka i jedną z MUR. Na pewno kupie więcej tych drugich, żeby mieć porównanie, czy to tylko ta jedna nie przypadła mi do gustu ;)
OdpowiedzUsuń